Wyspani, wygrzani i z naładowanymi wszystkimi bateriami wyruszamy w dalszą drogę. Pogoda nadal nie rozpieszcza ale dziś czeka nas dzień, gdzie więcej jazdy niż chodzenia, więc dajemy radę ;)
Ścigamy się z kluczem gęsi ;)
Nagle na drodze nr 1 kończy się asfalt a Google podpowiada sympatyczny skrócik... Pamiętaj na Islandii nie jeździmy skrócikami (...no może w lecie ;) Najpierw pokazuje się znak ograniczający prędkość do 30 km/h a potem szutrowa droga zaczyna się ostro piąć pod górę i wić jak wstążeczka. Zaczyna padać śnieg, po obu stronach drogi zalegają zaspy. Pojawia się mgła jak mleko. Nagle natrafiamy na piękny wodospad. Jesteśmy tu sami, robimy przerwę. Z trudem otwieram drzwi żeby zrobić zdjęcie, wieje nieprzeciętnie...
A wszystko to po to żeby się najeść ;) Zmierzamy do Klausturkaffi, gdzie w zabytkowym klasztorze mieści się restauracja serwująca prawdziwe islandzkie jedzenie :) Jedzonko ma formę szwedzkiego stołu, płacisz raz a potem jesz do woli. Gospodyni co chwilę donosi nowe potrawy. Wokół sami Polacy. Czyżby wszyscy czytali tego samego bloga? ;)
Po sutym obiedzie zmierzamy do wodospadu Hengifoss. Nie ma łatwo, czeka nas trochę wspinaczki i przeprawa przez rzekę. Po drodze Mijamy mniejszy wodospad Litlanesfoss z ładnymi formacjami skalnymi.
Naszym oczom po raz pierwszy ukazuje się Hengifoss i tu niespodzianka. Wodospad jest częściowo zamarznięty.
Po wcześniejszych doświadczeniach boczne islandzkie drogi nie są nam już straszne ;) Wykorzystujemy dzień na maksa i jedziemy upolować sympatyczne Maskonury, które ponoć rezydują w fiordzie Borgarfjarðarhöfn. Droga przez góry oferuje niesamowite wrażenia. Na koniec dnia dojeżdżamy do miasta Egilsstaðir.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz