piątek, 12 października 2018

Lizbona - dzień pierwszy

Lizbona to piękne i ciekawe miasto, które już od dłuższego czasu chodziło nam po głowie. Niestety pomimo regularnego przeglądu tanich lotów, nie udało nam się znaleźć interesującego połączenia. Do czasu, aż (eureka!) odkryliśmy, że w sumie Lizbona jest położona dość blisko Porto, które jest równie ciekawym miastem, więc czemu by tego jakoś zgrabnie nie połączyć? ;)
Wylądowaliśmy w Porto późnym popołudniem, wypożyczyliśmy auto i ruszyliśmy do Lizbony (z krótkim postojem w Fatimie). Sprytnie prawda? ;) Niestety za tym rozwiązaniem stoi pułapka. W centrum Lizbony praktycznie nie ma gdzie zaparkować :/ Nawet jeśli znajdziecie miejsce na ulicy, opłaty są dość wysokie i w wielu miejscach nie wolno stać dłużej niż 2h. Jest kilka podziemnych parkingów ale znowu opłaty... Oczywiście da się znaleźć rozwiązanie ;) Nasz gospodarz polecił nam zostawić auto na końcowej stacji metra (Park & Ride, parking jest darmowy) i dojechać metrem do centrum. Nam trochę się upiekło bo raz, że znaleźliśmy miejsce na ulicy, a dwa przyjechaliśmy w piątek wieczorem a od soboty rano (o ile dobrze pamiętam od 9-tej ale upewnijcie się na znakach) parkowanie jest już za darmo i bez limitu. Dlatego biegliśmy dopłacić tylko raz w piątek i w sobotę rano ;) Drugim rozwiązaniem, które przetestowaliśmy w poniedziałek, był parking w dzielnicy Belem. Parking znajduje się po lewej stronie od bramy do LX Factory a opłata wynosi kilka euro za 24h. 
Zakwaterowaliśmy się, a w sobotę rano rozpoczęliśmy zwiedzanie od śniadania w pobliskiej cukierni Pastelaria Sao Roque. Obowiązkowo kawa i Pasteis de nata! Jeśli komuś nie przypadną do gustu (wątpię ;) , jest też duży wybór kanapek, drożdżówek, a nawet owoców.
Posileni ruszamy w drogę. Pierwszy punkt programu to spacer w kierunku klasztoru Karmelitów i położonej obok windy św. Justyny.


Winda św. Justyny (Elevador de Santa Justa) łącząca dzielnice Baixa i Chiado, zaprojektowana została przez ucznia Gustava Eiffela (twórcę wieży Eiffla w Paryżu), Raoula Mesnier de Ponsard. Budowę windy rozpoczęto w 1900 r. a skończono dwa lata później. Jeśli wykupiliście bilet dzienny lub dłuższy na całą komunikację miejską w Lizbonie, to za przejazd Santa Justa nie musicie już dodatkowo płacić. To samo dotyczy pozostałych wind. Niech Was nie przeraża kolejka do windy na dole. Jeśli nie straszna Wam wspinaczka po schodach, warto się po nich przejść, a windą zjechać na dół ;) U góry kolejki nie widzieliśmy ani razu :) Na górze znajduje się taras widokowy (widok m.in. na zamek) oraz klasztor Karmelitów. 


Zwiedzanie klasztoru Karmelitów lepiej zaplanować na rano (podobnie jak Torre de Belem czy klasztoru Hieronimitów). Wkrótce po otwarciu ustawiają się tu dość duże kolejki. W części pozbawionej dachu, która kiedyś była kościołem, odbywają się różnego rodzaju wydarzenia plenerowe. We wnętrzu możecie zobaczyć m.in. bibliotekę i mumie.


Kolejną atrakcją są słynne lizbońskie windy. Poza Elevador de Santa Justa, windy w Lizbonie przypominają tramwaje. Poruszają się w górę i w dół po najbardziej stromych ulicach Lizbony. Są trzy takie windy: Elevador da Bica, Elevador da Glória i Elevador do Lavra. My przejechaliśmy się Glorią :) Winda ta łączy dzielnicę Bairro Alto, a dokładnie punkt widokowy Miradouro de São Pedro de Alcântara, z położonym niżej placem Praça dos Restauradores. Na placu Praça dos Restauradores znajduje się stacja metra, na której można kupić bilety okresowe na całą komunikację miejską w Lizbonie. Przejazd tą windą oddaną do użytku w 1885 roku trwa zaledwie kilka minut ale i tak jest to niezła frajda :)


Metrem udajemy się do dzielnicy Alfama i po krótkim spacerze udaje nam się złapać słynny lizboński tramwaj nr 28. Niesamowite jak strome i kręte ulice pokonują te zabytkowe pojazdy! Czasem ma się wrażenie, że tramwaj dosłownie ociera się o budynki. Spacerując wzdłuż linii tramwajowych uważajcie bo czasem nie ma gdzie uciec ;)


Po krótkiej przejażdżce wyskakujemy z tramwaju przy kolejnym punkcie widokowym przy Parque de Estacionamento das Postas do Sol i udajemy się w kierunku katedry. Widziałam już wiele katedr na świecie i powiem Wam jedno, lizbońska Sé raczej Was nie zachwyci... 


Łapiemy kolejny tramwaj i jedziemy zobaczyć plac Comercio (Praça do Comércio). Można też pójść piechota bo blisko ale dopóki mamy ważny, bilet chcemy się nacieszyć lizbońskimi tramwajami ;)
To na tym placu mieszkańcy Lizbony witali powracających z wypraw marynarzy. Na szczególną uwagę zasługują tu pomnik pomnik Józefa I oraz łuk triumfalny.


Trochę zgłodnieliśmy i dzieci zaczynają narzekać, dlatego udajemy się na TimeOut Market. W jednej hali znajdują się stoiska z kuchnią z całego świata, w drugiej możecie zakupić np. świeże ryby i owoce morza. Zaletą tego miejsca jest, że każdy znajdzie coś dla siebie. Wadą, że znalezienie wolnego stolika graniczy z cudem ;)


Nie ma co ukrywać, nieźle zmęczyliśmy dzieciaki chodzeniem po lizbońskich górach i dolinach. Do tego pierwsza noc nie należała do łatwych (o czym za chwilę). Zmuszeni jesteśmy udać się na krótką drzemkę. Wieczorem wychodzimy poszwędać się po mieście bez celu. Podziwiamy zachód słońca z górnego tarasu Św. Justyny itp.



Słuchamy też ulicznych grajków. Czasem warto się tak zagubić ;)

Na koniec mała refleksja. Dlaczego mieliśmy ciężką noc? Po prostu nie za dobrze dobraliśmy miejsce noclegowe do swoich potrzeb ;)Skupiliśmy się ta tym, żeby do większości atrakcji można było dotrzeć piechotą a nie wzięliśmy pod uwagę potencjalnych uciążliwości. Mieszkaliśmy w dzielnicy Bairro Alto przy Rua do Diário de Notícias. Jeśli nie jesteście amatorami nocnego życia unikajcie tej okolicy. Wzdłuż całej ulicy (i kilku sąsiednich) po południu otwierają się ogródki restauracyjne, które zamykają się dopiero nad ranem. Kiedy milkną pijackie krzyki, zjawia się serwis sprzątający. Wtedy rozlega się huk butelek lądujących w kontenerach, składanie stolików itd. Wychodząc rano na śniadanie, w oparach moczu i zapachu wymiocin, lawirowaliśmy między kupami śmieci. Serio. Nic przyjemnego. Nie do końca też rozumiem to smarowanie po elewacjach zabytkowych kamienic... chyba wolałabym oglądać te piękne azulejos (płytki ceramiczne pokrywające elewacje) bez takich dodatkowych ozdobników.
Tak czy siak pomimo tego małego zgrzytu Lizbona to piękne miasto, które zdecydowanie warto odwiedzić :) Więcej w następnym poście ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz